wtorek, 29 września 2009

Plaża Balekambang - cz. II

Następny dzień zapowiadał się równie wspaniale jak poprzedni. Marcin usłyszał od jakiegoś Indonezyjczyka, że około dwa kilometry na zachód od Balekambang znajduje się piękna laguna. Ponieważ wiadomość otrzymaliśmy od Indonezyjczyka tak więc laguna mogła znajdować się nie dwa a dwadzieścia kilometrów, i nie na zachód a na wschód, a właściwie to być może w ogóle jej nie było i cała historia mogła okazać się wielką bujdą. Niemniej, informacja ta wyrzeźbiła w naszych umysłach pożądanie odkrycia czegoś o czym słyszeli nieliczni a widziało jeszcze mniej osób. Inaczej mówiąc – warto zaryzykować – dla zasady, dobra nauki i dla mamy i taty. Ruszyliśmy w drogę.
***
Było ciepło, słonecznie, wiał lekki wiatr, który nieco mierzwił moją fryzurę przez co musiałem co chwila na nowo ją zaczesywać. Po przejściu pięćdziesięciu metrów:
- Czekajcie – krzyknął Marcin i pognał w bok do budki z bibelotami - Ale super statki. Po ile jeden?
- Dwadzieścia pięć tysięcy – odpowiedział sprzedawca.
- Hej, Jacek, patrz jakie super statki do naszego bajorka dla rybek. Tylko dwadzieścia pięć tysięcy.
- Ale ja chciałem statki wojskowe – powiedział z rozgoryczeniem w głosie Jacek.
Marcin jeszcze chwilę potrzymał uniesiony w górze statek, poprzyglądał się z jednej i z drugiej strony zachowując kamienną twarz jak degustator, który nie chce jeszcze okazać swojej opinii, aż w końcu odłożył go:
- Nie to nie.
Na naszej drodze natknęliśmy się na niewielką górkę. Jej pokonanie zajmuje może dwie minuty, a po jej drugiej stronie postawiona jest blaszana budka o wymiarach mniej więcej trzy na trzy metry. Na niej niedbały napis ”1.500 Rupii” i nic ponadto. Chyba nikt nie będzie brał od nas pieniędzy za to, że idziemy sobie wzdłuż plaży, prawda? Nic bardziej mylnego. Gdy zaczęliśmy przechodzić koło niej szybciutko pojawił się jakiś starszawy Indonezyjczyk i zaczął machać jakimiś biletami i żądać pieniędzy. Co prawda ja i Marcin parliśmy naprzód, ale reszta wycieczki została zatrzymana. Wynegocjowaliśmy zniżkę, chociaż biorąc pod uwagę fakt, że nie dostaliśmy w zamian biletów była to chyba łapówka i mogliśmy wkroczyć na nieznane nam jeszcze tereny. Marcin zaczął bawić się w jasnowidza:
- Za co my niby zapłaciliśmy?! Teraz sobie pewnie koleś myśli: „Ale złapałem frajerów. Mój plan przychodów na dwadzieścia lat został wykonany w ciągu trzech. Ten biznes to żyła złota. W przyszłym tygodniu stawiam następną budkę po drugiej stronie.”
***
Kiedy ścieżka zaczęła oddalać się od plaży zeszliśmy z niej i pognaliśmy trochę wydeptanym szlakiem do dżungli. Nie ważne, którą ścieżkę byśmy wybrali zawsze wiodła ona do którejś z plaż. I mimo, że żadnej laguny nie zobaczyliśmy to dotarliśmy nawet do wioski rybackiej, w której jak zdążyliśmy zauważyć życie płynie leniwiej niż martwa muszka w kompocie owocowym.
Ocean znowu zrobił na nas bardzo duże wrażenie i zachwycał. Kiedy oglądaliśmy olbrzymie fale rozbijające się o wybrzeża, w naszych umysłach zaczął krystalizować się plan wdrapania się na skały. Dziewczynom nasz pomysł wydał się niekoniecznie mądry jednak wizja zrobienia spektakularnych fotek zakłóciła nasz rozsądek i po chwili wraz z Jackiem i Marcinem byliśmy już na klifie. Nasze włosy były łechtane kryształkami wody wydobywającymi się z błękitnej otchłani. Z tego powodu uznałem, że przy takiej fryzurze to dzisiaj już nie wyjdą mi żadne porządne fotki i skupiłem się na robieniu zdjęć Jackowi i Marcinowi. Jacek poszwędał się po różnych skałkach, na parę minut zniknął nam nawet z oczu, aż w końcu przyjął pozycję stojącą oparty o klif blisko nas, ale kilka metrów wyżej. Tymczasem ja i Marcin siedzieliśmy na skale, patrzyliśmy przed siebie i oglądaliśmy pełen cykl życia fali, która ginęła uderzając z wielką mocą o wybrzeże. Właściwie była to rzeź. Pomimo niezłych ciosów wody, każda fala padała przed potęgą twardych skał. To tak jakby wystawić do walki z Lennox'em Lewis'em kilkutonowy głaz. Też nierówne szanse. Ale jeśli do walki z falą stanie człowiek sytuacja się zmienia.
- Hej, ta fala robi się ogromna! – powiedziałem raczej spokojnie, ale zdawałem sobie wtedy sprawę, że może być niebezpiecznie. Gdybyśmy siedzieli na gładkiej skale moglibyśmy próbować ratować się ucieczką, ale na porowatej skale pochodzenia wulkanicznego chodzenie jest trudne, a co dopiero bieganie. Widziałem jakby w zwolnionym tempie jak czubek fali uderza niemal o kant klifu i potężna chmura wody odbita od wybrzeża kieruje się prosto na nas. Odwróciliśmy się plecami do fali i przykleiliśmy do skały trzymając się jej z całych sił. Fala zaatakowała nas z impetem jakby przeczuwając, że to jest jej koniec i nie ma już nic do stracenia. Woda była naprawdę ciężka i niewiele brakowało, a byłaby to ostatnia fala w moim życiu. Wytrzymaliśmy jej napór, ale serducho waliło mi mocno. Nie było czasu do stracenia, bo zaraz Marcin krzyknął:
- IDZIE DRUGA!!!
W tym miejscu mógłbym powtórzyć to co napisałem powyżej o budowie skały tylko to przekreślić, bo zachowaliśmy się zupełnie inaczej. A konkretniej spieprzaliśmy tak szybko jak się tylko dało. Okupiłem to zniszczeniem klapka, lekką raną u nogi i trzęsącymi się ze strachu rękami i nogami, ale zdążyliśmy. Byłem również cały mokry, ale to było od fali więc się nie liczy. Patrzyłem Marcinowi w oczy i czytałem w nich to samo co było napisane w moich wielkimi literami: NIEWIELE BRAKOWAŁO, KOLEGO. Cała akcja trwała w sumie może piętnaście sekund, ale były to jedne z najbardziej emocjonujących piętnastu sekund jakie przeżyłem.
- Mówię wam, z góry naprawdę fantastycznie to wyglądało jak ta fala was przykryła. Gdybym miał wtedy w ręce aparat mielibyście genialne fotki – rzucił Jacek.
Miałem gdzieś fotki i cały się trząsłem. Wziąwszy jednak pod uwagę fakt, że wyszliśmy z tego żywi to muszę przyznać - warto było zaznać takiej nielichej przygody. I nie mówię tego tylko dlatego, że cała akcja zdynamizowała napięcie międzywierszowe tego wpisu na blogu. O nie! To coś więcej. To jak zebrać tonę pszenicy na polu i później dowiedzieć się, że to pole sąsiada. Albo wysłać pocztą list z wąglikiem do prezydenta – coś co zapamiętuje się do końca życia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz