- Tutaj możecie kupić bilety – powiedział do nas taksówkarz zaraz po przejechaniu przez bramkę.
Ledwo otworzyłem drzwi, a transakcja była już dokonana i miałem w ręce cztery bilety. Przejechaliśmy jeszcze powoli dwieście metrów taksówką i zatrzymaliśmy się. Wokół taksówki natychmiast pojawiło się mnóstwo osób. Nie wiem czego chcieli, bo zanim zapłaciłem taksówkarzowi i wydostałem się z samochodu ich wszystkich już nie było z wyjątkiem tego samego mężczyzny, który dopiero co sprzedał mi bilety.
- Możesz mu dać bilety – powiedział taksówkarz.
Nie byłem na początku szczególnie przychylny temu pomysłowi, ale skoro taksówkarz mi tak powiedział to mu zaufałem i oddałem Indonezyjczykowi cztery bilety. Poszliśmy w piątkę w kierunku promu. Przy wejściu nasz indonezyjski pośrednik schował jeden bilet do kieszeni, podał trzy do rozerwania panu wpuszczającemu i zostaliśmy zaproszeni we czwórkę na pokład. Prosty biznes.
- Zbliżamy się do Bali prrrrr, proszę przygotować się do opuszczenia promu prrrrr. A później:
- Kierowcę samochodu o numerach prrrrr XYZ prosimy o zabranie miejsca.
Nie wiemy dokładnie co to prrrrr miało oznaczać, ale jeszcze powtarzał to kilka razy i zaraziło to pasażerów, którzy przygotowywali się do wyjścia:
- Prrrrr, prrrrr – dało się słyszeć w przejściu z ust Indonezyjczyków jak i naszych.
Jeśli macie jakiś pomysł po co kapitan mówił prrrrr, prześlijcie odpowiedź na adres pocotoprrrrr@yahoo.com. Najgłupsze pomysły zostaną nagrodzone.
Dopłynęliśmy do Padang Bai.
-Skąd jesteście – zapytał sprzedawca pakując wszystkie rzeczy do torby.
-Z Antarktydy – odpowiedziałem.
-Zimno tam, prawda? – ciągnął sprzedawca.
-O tak, zimno, ale tutaj gorąco i bardzo to lubię.
-Też jestem z Antarktydy. Dużo niedźwiedź polarny. A moim sąsiadem jest pingwin.
Kiedy wyszliśmy Hania zapytała o napój na literę a. Okazało się, że panowie właśnie go skończyli i dali nam powąchać pustą butelkę „po wodzie”. Pachniało odpowiednio mocno więc udaliśmy się do wskazanej przez nich restauracji. Na miejscu okazało się, że arak rzeczywiście jest – pół litra w cenie 20 000 rupii czyli 6 złotych. Arak balijski zrobiony z fermentowanego ryżu jak podają niesprawdzone źródła internetowe zawiera od 20 do 50 procent alkoholu. Nie wiem ile miał nasz, bo go pomieszaliśmy z coca-colą, ale pewnie gdzieś w tym przedziale. Czasami można usłyszeć o przypadkach zgonu po wypiciu araku. Najprawdopodobniej powodem tego jest mieszanie go z metanolem w celu dodania mu siły. Szybka wskazówka: Pijcie z zaufanych źródeł. A że jako turyści takich pewnie nie będziecie znać to nie pijcie wcale albo zaufajcie tym, którzy piją go codziennie z tego samego miejsca tak jak nasi sklepowi Indonezyjczycy. W smaku na początku przypomina trudne momenty pacholęctwa z domieszką zeschniętego trzydniowego błota. Na szczęście później – oczywiście - jest trochę lepiej, ale do tego czasu niektórzy mogą się już zrazić.
- Cześć Chris, Jak leci? – zapytałem Chrisa.
- Cześć Chris, Jak się masz? – odpowiedział Chris po czym dodał: - Witaj na Bali.
I tak zakończył się mój pobyt na Bali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz