W końcu nadszedł czas, że mogliśmy zagrać pierwsze skrzypce i zostaliśmy zaproszeni do jednego z liceów, aby zaprezentować kraje, z których pochodzimy. W prezentacji, którą przygotowałem razem z Hanią chciałem skupić się na tym co w naszym kraju najistotniejsze, czyli na polskiej kuchni, a dokładniej na wódce. Niestety, Hania silnie zaoponowała i ostatecznie słowo „wódka” zostało zastąpione „historią”, a więc w sumie to samo. Podobnie negatywnie Hania wyraziła się na temat mojej propozycji zamieszczenia kilku urywków z najbardziej kultowymi cytatami z filmu Psy 2: Ostatnia krew, ale tego komentować nie będę. Oczywiście później była fotosesja, a następnie lunch z dyrektorem liceum. Nie temu jednak wydarzeniu chciałbym poświęcić więcej miejsca.
- Gatut mówił Ci coś więcej jak to będzie wyglądać? – zapytał mnie Tommy.
- Nie.
- Widzisz, mamy klub języka angielskiego i wpadłem na taki pomysł, żeby raz w miesiącu zapraszać do szkoły nauczycielów - native speakerów języka angielskiego – w moim umyśle zaczęły mieszać się śmiech i zakłopotanie czy Tommy na pewno wie kim jestem - Uczyłeś kiedyś?
- Kiedyś w Stanach pokazywałem jak należy smażyć hamburgery – odpowiedziałem z dumą.
- Dobre i to! – wykrzyknął z uśmiechem, a ja zacząłem bardziej optymistycznie patrzeć w przyszłość – Będziesz miał wyzwanie. Widzisz, to jest śmieszne, że ludzie tylko dlatego, że jesteś biały myślą, że jesteś native speakerem.
Podobnie jest w codziennych sytuacjach. Hania podchodzi do taksówkarza i piękną, poetycką oraz wyrazistą polszczyzną z naciskiem na wszystkie ć, sz i rz mówi:
- Ile bĘdzie koSZtowaĆ taksÓWka na ulicĘ CZekoladowĄ?
- I don’t speak english – usłyszała w odpowiedzi.
- Czego ode mnie oczekujesz? – zapytałem i czekałem. Sekundę, pięć, dziesięć.
- Jeśli ta pauza potrwa jeszcze dłużej będę musiał się ogolić – pomyślałem. W końcu jednak odparł:
- Spokojnie, jak dojedziemy to będziemy mieć pięć minut i ci odpowiem.
Dotarliśmy i usiedliśmy w gabinecie.
- Lekcja powinna trwać między 60 a 90 minut. Powiedz na początku coś tam o sobie, a dalej to już zależy od ciebie. Ja czasami dyktuję im coś takiego – wyjął dwie kartki z kilkoma pomieszanymi fragmentami historii, które miały być ułożone w odpowiedniej kolejności.
- Jak im to podyktuję, oni się zastanowią i to razem zrobimy to mija średnio 45 minut. Tutaj masz klucz odpowiedzi.
Spojrzałem najpierw na tekst, następnie na klucz odpowiedzi, który był niepoprawny i zdecydowałem, że nie będę tego wykorzystywał w obawie przed samooskarżeniem o intelektualny ferment.
Przeprosiłem na chwilę i wyjąłem telefon. Zadzwoniłem do Jacka.
- Hej Jacek, daj mi przykład jakichś gier, które robisz ze swoimi studentami angielskiego.
- No to na przykład możesz przygotować sobie karty do gry i pytania...
- Nie mogę, za chwilę zaczynam.
- Wymyślanie opowiadania. Ty zaczynasz i każdy dodaje jedno zdanie.
Zostałem uwiedziony tą ideą. Oczywiście nie w seksualnym znaczeniu tego słowa (może odrobinę), ale ten pomysł wydał mi się wcale ciekawy dla mnie jak i dla uczniów.
- Co jeszcze?
- Może też zabawa z przymiotnikami. Pytasz ich jak mają na imię i muszą podać ci przymiotnik zaczynający się na pierwszą literę ich imienia, na przykład I am Chris and I’m crazy. A tak to nie wiem, coś wymyślisz spontanicznie...
- Ok, dobra, dzięki za te dwie gry – odpowiedziałem.
Schowałem telefon, przełknąłem ślinę i byłem gotowy do wyjścia.
- Mister Chris, dziękujemy za przybycie – powtarzał powtarzał dyrektor z mównicy.
Z uwagi na język indonezyjski pozostałe części jego przemowy docierały do mnie ledwo strzępami. Następnie, po zjedzeniu obiadu udałem się z Tommym jeszcze raz do szkoły. Zostałem posadzony w tym samym miejscu, w którym wcześniej Tommy roztaczał przede mną swoją filozofię nauczania języka angielskiego. Tommy wyjął z kieszeni kopertę i trzymając ją przed sobą jak ksiądz trzyma hostię w momencie konsekracji powiedział:
- Tutaj jest nasze podziękowanie i nie chce słyszeć, że tego nie zaakceptujesz.
- Nic się nie bój, zaakceptuję – powiedziałem z uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz