niedziela, 18 października 2009

Wydarzenia reprezentacyjne

Być bule w takim miejscu jak Jawa Wschodnia to jak być w połowie gwiazdą rocka. Znać białego albo być z nim widzianym podnosi status społeczny tym, którzy żyją w kajdanach prestiżu czy poważania. Bule to człowiek mądry, mówiący po angielsku i mający pieniądze. Oczywiście to nie zawsze prawda. Nie zmienia to faktu, że jesteśmy zapraszani na uroczystości w czasie, których nasza aktywność ogranicza się do bezproduktywnego siedzenia, jedzenia i pozowania do zdjęć.
W końcu nadszedł czas, że mogliśmy zagrać pierwsze skrzypce i zostaliśmy zaproszeni do jednego z liceów, aby zaprezentować kraje, z których pochodzimy. W prezentacji, którą przygotowałem razem z Hanią chciałem skupić się na tym co w naszym kraju najistotniejsze, czyli na polskiej kuchni, a dokładniej na wódce. Niestety, Hania silnie zaoponowała i ostatecznie słowo „wódka” zostało zastąpione „historią”, a więc w sumie to samo. Podobnie negatywnie Hania wyraziła się na temat mojej propozycji zamieszczenia kilku urywków z najbardziej kultowymi cytatami z filmu Psy 2: Ostatnia krew, ale tego komentować nie będę. Oczywiście później była fotosesja, a następnie lunch z dyrektorem liceum. Nie temu jednak wydarzeniu chciałbym poświęcić więcej miejsca.
***
Kiedy Gatut z mojej uczelni powiedział mi, że jedziemy do Blitar myślałem, że to nazwa szkoły. Gdy wsiadłem do jego samochodu zapytałem o konkrety. Wtedy odpowiedział, że to pół godziny jazdy z Malang. Chyba go źle zrozumiałem, bo zanim dotarliśmy do Blitar minęły bite dwie godziny. W czasie podróży Gatut roztaczał przede mną wizje wspólnych interesów, o których nie mogę nic powiedzieć, bo nikt nie może dowiedzieć się, że chodzi o handel kurczakami. W Blitar przesiadłem się do innego samochodu, który był prowadzony przez Tommy’ego z liceum do którego zmierzałem.
- Gatut mówił Ci coś więcej jak to będzie wyglądać? – zapytał mnie Tommy.
- Nie.
- Widzisz, mamy klub języka angielskiego i wpadłem na taki pomysł, żeby raz w miesiącu zapraszać do szkoły nauczycielów - native speakerów języka angielskiego – w moim umyśle zaczęły mieszać się śmiech i zakłopotanie czy Tommy na pewno wie kim jestem - Uczyłeś kiedyś?
- Kiedyś w Stanach pokazywałem jak należy smażyć hamburgery – odpowiedziałem z dumą.
- Dobre i to! – wykrzyknął z uśmiechem, a ja zacząłem bardziej optymistycznie patrzeć w przyszłość – Będziesz miał wyzwanie. Widzisz, to jest śmieszne, że ludzie tylko dlatego, że jesteś biały myślą, że jesteś native speakerem.
***
Pewnego razu, gdy udałem się po odbiór stypendium i składałem jeden z piętnastu wymaganych podpisów rektor zapytał mnie czy w Polsce mówimy angielskim brytyjskim czy amerykańskim. Odpowiedziałem, że brytyjskim. Chwilę się jednak zastanowiłem i zwróciłem mu uwagę, że w Polsce mówimy po polsku. Rektor chwilę trawił w swoim umyśle tę informację po czym z pewnością stwierdził, że w takim razie naszym drugim językiem jest angielski. Bez wahania odpowiedziałem, że tak.
Podobnie jest w codziennych sytuacjach. Hania podchodzi do taksówkarza i piękną, poetycką oraz wyrazistą polszczyzną z naciskiem na wszystkie ć, sz i rz mówi:
- Ile bĘdzie koSZtowaĆ taksÓWka na ulicĘ CZekoladowĄ?
- I don’t speak english – usłyszała w odpowiedzi.
***
W końcu zacząłem głębiej zastanawiać się nad całą otoczką i celem mojej wizyty.
- Czego ode mnie oczekujesz? – zapytałem i czekałem. Sekundę, pięć, dziesięć.
- Jeśli ta pauza potrwa jeszcze dłużej będę musiał się ogolić – pomyślałem. W końcu jednak odparł:
- Spokojnie, jak dojedziemy to będziemy mieć pięć minut i ci odpowiem.
Dotarliśmy i usiedliśmy w gabinecie.
- Lekcja powinna trwać między 60 a 90 minut. Powiedz na początku coś tam o sobie, a dalej to już zależy od ciebie. Ja czasami dyktuję im coś takiego – wyjął dwie kartki z kilkoma pomieszanymi fragmentami historii, które miały być ułożone w odpowiedniej kolejności.
- Jak im to podyktuję, oni się zastanowią i to razem zrobimy to mija średnio 45 minut. Tutaj masz klucz odpowiedzi.
Spojrzałem najpierw na tekst, następnie na klucz odpowiedzi, który był niepoprawny i zdecydowałem, że nie będę tego wykorzystywał w obawie przed samooskarżeniem o intelektualny ferment.
Przeprosiłem na chwilę i wyjąłem telefon. Zadzwoniłem do Jacka.
- Hej Jacek, daj mi przykład jakichś gier, które robisz ze swoimi studentami angielskiego.
- No to na przykład możesz przygotować sobie karty do gry i pytania...
- Nie mogę, za chwilę zaczynam.
- Wymyślanie opowiadania. Ty zaczynasz i każdy dodaje jedno zdanie.
Zostałem uwiedziony tą ideą. Oczywiście nie w seksualnym znaczeniu tego słowa (może odrobinę), ale ten pomysł wydał mi się wcale ciekawy dla mnie jak i dla uczniów.
- Co jeszcze?
- Może też zabawa z przymiotnikami. Pytasz ich jak mają na imię i muszą podać ci przymiotnik zaczynający się na pierwszą literę ich imienia, na przykład I am Chris and I’m crazy. A tak to nie wiem, coś wymyślisz spontanicznie...
- Ok, dobra, dzięki za te dwie gry – odpowiedziałem.
Schowałem telefon, przełknąłem ślinę i byłem gotowy do wyjścia.
***
Kiedy przyjeżdżasz do Indonezji możesz spodziewać się wielu rzeczy: egzotycznych chorób, nagusa kierującego ruchem na skrzyżowaniu, grajków na ulicy, którzy wciskają się między pojazdy na światłach i zbierają pieniądze (zazwyczaj jeden klaszcze i coś tam sobie majaczy, a drugi psuje jakiś mały instrument). Czego się nie spodziewasz to publicznej klasy licealnej z dwudziestoma uczniami, niemal taką samą liczbą laptopów i bezprzewodowym dostępem do internetu. Uczniowie okazali się być inną formą białka niż przypuszczałem. Byli młodsi i nie mówili zbyt wiele po angielsku. Niemniej wszystko szło gładko i przyjemnie. Mały zgrzyt nastąpił, gdy z moich ust wymknęło się „O mój Boże”, co zostało przyjęte raczej kwaśno. Z uwagi jednak na okoliczności łagodzące, a dokładniej moją tępą nieświadomość nie dbałem o niczyje resentymenty i parłem dalej. Oprócz gier, które zajęły większą część lekcji wypowiadałem dydaktyczne, krzepiące sentencje na temat zalet uczenia się języka angielskiego we współczesnym świecie. Lekcja bardzo szybko dobiegła końca i od razu udałem się z Tommym na konferencję, która miała miejsce tuż obok i zgromadziła wiele ważnych postaci z okolicznych szkół. Usiedliśmy we dwóch przy stoliku blisko mównicy, przy której właśnie swoją przemowę wygłaszał dyrektor liceum. Dyrektor jak i inni pracownicy szkoły natychmiast zaczęli prawić mi dusery i prześcigać się w ukłonach i podziękowaniach.
- Mister Chris, dziękujemy za przybycie – powtarzał powtarzał dyrektor z mównicy.
Z uwagi na język indonezyjski pozostałe części jego przemowy docierały do mnie ledwo strzępami. Następnie, po zjedzeniu obiadu udałem się z Tommym jeszcze raz do szkoły. Zostałem posadzony w tym samym miejscu, w którym wcześniej Tommy roztaczał przede mną swoją filozofię nauczania języka angielskiego. Tommy wyjął z kieszeni kopertę i trzymając ją przed sobą jak ksiądz trzyma hostię w momencie konsekracji powiedział:
- Tutaj jest nasze podziękowanie i nie chce słyszeć, że tego nie zaakceptujesz.
- Nic się nie bój, zaakceptuję – powiedziałem z uśmiechem.
***
Kiedy kilka godzin później spojrzałem do koperty okazało się, że jak na tutejsze warunki jestem beznadziejnie drogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz