- Ja mam indonezyjską żonę i jestem zadowolony – dodał.
Typowym dla spotkań ze studentami stały się indonezyjskie tańce, jednej lub kilku kobiet. Niektóre tańce były ciekawe i pobudzające, inne spokojniejsze i wymagające większego wtajemniczenia ze strony widowni (czyli nudne). A kiedy robi się nudno, a obok znajoma twarz to zaczynają się ssszzzeepty. Kiedy zacznie szeptać parę osób, wtedy przyłączą się inne. Żeby tamte pierwsze się zrozumiały muszą zacząć ROZMAWIAĆ i w ten sposób nie dość, że pokaz jest nudny to jeszcze muzyka jest zagłuszana i te jednostki, które siedzą w spokoju, muszą w rozchwierutaniu mentalnym doczekać końca. To podobnie jak z ziewaniem. Ziewanie jest bardzo zaraźliwe. Tylko dlatego, że przeczytaliście o ziewaniu w poprzednich dwóch zdaniach plus dodatkowe dwa „ziewnięcia” w tym i z pewnością część z was ziewnie w przeciągu najbliższych paru minut. Nawet ja pisząc to ziewnąłem już dwa razy.
Ale wracając do sedna. Zawsze interesującym elementem występu tancerek jest zabawa z publicznością, która polega na zarzucaniu szala osobom z pierwszych rzędów i włączeniu ich do tańca. W Europie prawdopodobnie nikt nawet nie pomyślałby o zaproszeniu do swojego występu poważnej osobistości państwowej, a gdyby spróbował ponosiłby duże ryzyko. Tutaj, minister edukacji chętnie i gibko podrygiwał w rytm muzyki swoją wcale pokaźną tuszą. Po zrobieniu fotosesji, która obok badmintona i karaoke wydaje się być kolejną obsesją Indonezyjczyków, stypendyści mogli porozmawiać z ambasadorami swoich krajów.
- Czy ktoś z państwa wybiera się do Malang? – zapytał na starcie.
Uśmiechnięta twarz Hani i moja powoli przesuwały się w zgodnym kierunku aż nasze szeroko otwarte oczy spotkały się.
- A czemu tak z grubej rury na temat Malang? – zapytała Hania.
- Pewien student, który tam pojechał chciał zmienić miejsce nauki. Chodziło głównie o problemy ze znalezieniem odpowiedniego zakwaterowania. Dobre mieszkanie i ciepła woda to podstawa, którą powinniście sobie zapewnić. Musicie się dobrze czuć, bo bez tego będzie bardzo ciężko się przestawić. O tym właśnie mówię – powiedział ambasador i wskazał na wielkiego czerwonego karalucha (blatta orientalis – przypomina autor), który biegł przy ścianie szybciutko przebierając nóżkami. - Musicie znaleźć dobre zakwaterowanie i uważać. Rzeczy smażone i gotowane nie powinny wam zaszkodzić. Nie jeść z budek ulicznych, bo nie wiadomo jak to zostało zrobione. Nie pić niczego z lodem, Indonezyjczycy wysypują lód na ziemię i dopiero ładują go do pojemników - można dostać amebę. Sam przeszedłem tę chorobę z rodziną i jest bardzo nieprzyjemna.
- A malaria? – zapytała Ania.
- W Jokyakarcie i Solo raczej nie, na Borneo tak...
- Malang? – wtargnęła Hania
- W Malang też. Ale groźniejsza jest denga. Uważać na komary między szóstą a dwunastą rano. To jest naprawdę ciężka choroba i lepiej byłoby, żeby państwa ominęła. Natomiast, jeśli działoby się coś złego i potrzebowali państwo pomocy macie numery telefonów do ambasady, mamy też tutaj w Dżakarcie lekarzy na kontraktach, którzy nas leczą. Mogą wam też pomóc.
- Co pan może powiedzieć o Borneo? – zapytała Gosia.
- Koniec świata. Borneo i Malang to jest koniec świata. Nie słyszałem jeszcze, żeby ktoś na Borneo z Polaków studiował. Wiem, że na wyspie jest jedna Polka i pewien misjonarz. Odważna decyzja. (O tym jak Gosia walczy o banany z orangutanami możecie dowiedzieć się z jej bloga: swojadroga.blogspot.com) Uważajcie i mam nadzieję, że nie będziecie mieć żadnych przykrych przygód. Kraj jest na pewno bardzo ciekawy i z bogatą kulturą, warty poznania. A w grudniu zapraszamy na Wigilię. – zakończył.
- Zastanawiałaś się kiedyś nad sensem życia? – zapytałem Hanię.
- Nie szczególnie – odpowiedziała.
- Myślę, że najwyższy czas to zrobić.
Należałoby wspomnieć, iż Pan Łukaszuk razem ze swoją żoną Marią - konsulem generalnym, poza swoimi "czterema literami", nie interesują się niczym innym. Kiedy w całym indonezyjskim zamieszaniu Ministerstwo Edukacji w Jakarcie "zagubiło" mój paszport, dokładnie tydzień przed wyjazdem do Polski na Boże Narodzenie, Pani Łukaszuk z wielkim bólem w sercu powiedziała mi: "No bardzo Panu współczuję i rozumiem złość, ale musi Pan tę sytuację jakoś sam rozwiązać bo ja wyjeżdżam na Święta"!
OdpowiedzUsuńBrawo, potwierdzam - niejaka Maria łukaszuk -
OdpowiedzUsuńżona ambasadora i jednocześnie konsul w Dżakarcie , to wyjątkowy NIERÓB.
Wspólnie z mężem traktują polską ambasadę jak prywatny folwark.
nie zgadzam się z powyższymi komentarzami, wrecz miałam zupełnie odwrotne zetknięcie z Panią konsul. Pisałam do około 5-konsulatów/ambasad Polski na świecie i Pani Maria Łukaszuk była pierwszą osobą która się odezwała i wszystkie sprawy związane z wzięciem ślubu w Jakarcie załatwiliśmy wyjątkowo szybko i sprawnie! Wspomnę, że z pozostałych placówek połowa się nie odezwała w ogóle a w innych trudności formalne zbiły mnie na starcie. Pozdrawiam jeśli Pani tu dotrze! Tak pozytywne było spotkanie, że po 2ch latach dotarłam na tę stronę bo chciałam znaleźć kontakt, żeby napisać spontanicznego maila z pozdrowieniami z Krakowa :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z dwiema pierwszymi opiniami. Pani, która pojechała do Indonezji tylko po to, żeby wziąć ślub może i jest zadowolona, ale gdyby tu mieszkała w czasie kiedy byli oni na placówce, zmieniłaby zdanie o Państwu Łukaszuk, to pewne :)
OdpowiedzUsuńUwaga - na szczęście te dwa PASOŻYTY i NIEROBY tzn. Tomasz Łukaszuk (amb) i jego żona Maria Łukaszuk zjechały do kraju !!!Bezczelne typy!!!Traktowały reprezentowanie kraju i placówkę jak prywatny folwark!!!Chamscy w stosunku do indonezyjczyków!!! Nieakceptujący miejscowej Polonii!Szczególnie wtedy gdy zwracała się do nich, a szczególnie do Marii Łukaszuk (nazywanej HIJENĄ )z jakimkolwiek problemem! To wyjątkowe OBIBOKI !!!!
UsuńCzyżby teraz szanowny pan ambasador po powrocie do kraju dostał ciepłą posadkę na stanowisku dyrektora biura infrastruktury w MSZ, zaskakujące jak łatwo skacze się z kwiatka na kwiatek, a może to tylko zbieżność nazwisk (miejmy nadzieję)
OdpowiedzUsuńTo nie zbieżność koleś. Gość ten sam.
Usuń