czwartek, 10 grudnia 2009

Kapela J-Rock i nocne życie miasta

Zanim przejdę do sedna treści tego posta powróćmy na chwilę do historii z Bali i tajemniczego prrrrr kapitana promu. Pytałem wtedy o wasze pomysły na temat tego dlaczego kapitan promu prrrrrował. Oto niektóre propozycje:

Maciek z Olsztyna pisze:
Prom był o napędzie koniowym tak więc owo prrrrr służyło jako rozkaz dla zwierząt, które wszak bywają uparte a czasami nawet nie słóchają.

Psycholożka napisała:
Jakby to napisał Freud, koleś miał "nieźle odwalone". Myślę, że jego prrrr to klasyczny przykład tłumionej homoseksualności, która tkwi w podświadomości każdej osoby wybierającej typowo męski zawód. Tak samo było z Tommy Lee Jones’em w Ściganym.

Wolverinexxx:
Każdy ma swoje odchyły, a kapitanów promów nie wybiera się ze względu na zdolności werbalne tylko ze względu na inne kryteria, jak na przykład...yyy...inne kryteria.

Dzięki za wszystkie sugestie. Wracamy do meritum.
***
Nocne życie? Jest coś takiego w Malang? Ano jest chociaż na pewno inaczej wyglądające niż w Europie. Popularnością cieszą się miejsca sprzedające przesłodzoną kawę. Czy to w postaci eleganckich i szpanerskich kawiarni, czy to w postaci miejsca przed budynkiem, gdzie rozstawia sie plastikowe stoliki i krzesła, a skończywszy na miejscach parkingowych przy głównej ulicy, na których rozrzuca się maty i podaje kawę z torebki (jak już wspomniałem bardzo słodką). Mógłbym rozpisać się jeszcze na temat obsługi, która nie zawsze przywiązuje specjalną uwagę do tego czego chciało się spróbować, ale opuszczę na to zasłonę milczenia. Ponadto istnieją kluby nocne choć jak na milionowe miasto czy ile to Malang ma mieszkańców jest ich niewiele, bo kilka, a i frekwencja nie zawsze jest wysoka. Zacznę jednak od koncertu kapeli J-Rock, która przyjechała do Malang.
***
O koncercie jak i o samym zespole wiele nie mogę powiedzieć. Koncertu jakoś szczególnie nie pamiętam (hehe) poza tym, że był bardzo przeciętny i krótki (chyba trwał około jedną godzinę). Zespołu wcześniej nie znałem chociaż nazwa zapowiadała coś cięższego. Nieprawda. Grali miękko, ale czego się spodziewać jeśli wokalista wyszedł na scenę w białym garniturze. Brakowało mu zawieszki „Chrońmy króliki”, ale może gdzieś tam mu jednak wisiała więc nie będę się wypowiadał. Zespół podobno znany i dlatego pomyśleliśmy, że może warto byłoby się z nim zaprzyjaźnić. Marcin miał już pewne wtyki i sposoby jako, że był już kiedyś na ich koncercie w Malang, po którym spotkał członków zespołu w klubie, a resztę pamięta jak przez mgłę. Jako, że ceny alkoholu w klubie są wysokie chcieliśmy powtórzyć ten wyczyn toteż, gdy czuliśmy że koncert zbliża się ku końcowi obeszliśmy scenę i pojawiliśmy się przy bramkach z tyłu. Tam zostaliśmy wpuszczeni przez ochroniarzy i zaczęliśmy rozmawiać z główną organizatorką koncertu. Marcin coś chlapał językiem kogo on to nie zna z zespołu i jak to się oni nie przyjaźnią. Organizatorka nie bardzo wiedziała o co nam chodzi, ale w końcu dowiedzieliśmy się, że J-Rock’i spędzą noc w Bale Barong Cafe. Tam więc skierowaliśmy nasze członki.
***
Kluby w Indonezji to trochę inna bajka niż kluby w Europie. Przy wejściu Indonezyjczyk musi zapłacić 9-20 złotych, a to sporo. Ceny alkoholu – wysokie. Piwo (0,3-0,4 litra)– ok. 8 zł, butelka whisky albo wódki – ok. 400 zł. Nic dziwnego, że chcieliśmy znaleźć sponsora. W nocy na przemian gra na żywo zespół oraz didżej robi dub-dub. Wolę jednak zespoły. Mniejsza już jednak o to. Byliśmy w Bale Barong Cafe we czwórkę. Oprócz mnie był tam Jacek, Marcin oraz Madagaskarka o imieniu tak dźwięcznym i długim, żeby je wymówić potrzeba ze trzy języki , dwa nosy i kubek wody, żeby nie umrzeć na suchoty. A brzmi ono: Fy (no dobra, to tylko skrót). Czekaliśmy na J-Rock i się doczekaliśmy.
Dosiedliśmy się do nich i zaczęła się rozmowa. Oczywiście oni po angielsku mówili słabo, ale chyba zdołali zrozumieć nową tożsamość Jacka, której nie powstydziłby się żaden agent Mossadu. Jacek został poszukiwaczem azjatyckich talentów śpiewających po angielsku oraz organizatorem Open’era w jednej osobie. Zaczęliśmy się z nimi bratać przy ich butelce whisky, a w ich żyłach zaczęło narastać podniecenie potencjalnymi rzeszami nowych fanów. Według Jacka bezpretensjonalne riffowanie, dynamiczna sekcja rytmiczna oraz bezkompromisowa charakteryzacja wokalisty opisywały zespół bardzo celnie i mogłyby zapewnić im sukces na bardzo konkurencyjnym rynku zachodnim. Doskonale. Jedyny problem polegał na tym, że J-Rock nagrał do tej pory tylko jedną piosenkę po angielsku więc jedyne co Jacek mógł zrobić to zasugerować nagranie kolejnych i dopiero wtedy koncerty w Europie w takich międzynarodowych metropoliach jak Ciechocinek czy Kolbuszowa. Wymieniliśmy się oczywiście numerami telefonów i muzycy zaprosili nas na koncert dla wybrańców następnego dnia. Trzeba przyznać, że pod koniec byli już oni nieźle podpici, ale mimo to perkusista zapewniał, że na pewno zadzwoni następnego dnia i po nas podjadą.
***
Następnego dnia faktycznie ktoś zadzwonił. I to nawet trzy razy. Ale Marcin to przespał. Tak więc międzynarodowa kariera J-Rock i koncertowanie w Ciechocinku zostaną odsunięte w czasie.

5 komentarzy:

  1. Świetny post, dawno się tak nie uśmiałem ;]
    W Bandungu ceny niestety takie same, ale znajomy Uzbek ma jakieś dojścia do taniej wódki, może się z nim ustawię. Może zamiast szukac sponsorów zorientujcie czy tam u Was gdzieś w sklepach nie sprzedają spod lady "orang tua" (tanie wino, obleśnie słodkie, ale grunt że tanie)?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, Orang Tua to klasyka - to właśnie ten trunek miałem na myśli kiedy w poście o plaży Balekambang pisałem o "tanim winie":). W skali od 1 do 10 dałbym mu mocną czwórkę, a wódkę można kupić lokalną i to nie spod lady za 35 tysięcy (0,35 litra). Może i u Ciebie sprzedają? Powinni - wszak również miasto studenckie...;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bym banduńskiemu dał najwyżej trzy, straszliwie przesłodzony. W zasadzie nie jestem pewny czy ta wódka jest nielegalna, angielski Sanjara jest bardzo słaby, a mój rosyjski ledwo zipie, możliwe że go źle zrozumiałem. Albo biorąc pod uwagę że U(z)becy mieszkają na zadupiu, może ta wóda jest legalna ale sprzedają spod lady żeby ominąc podatki. W każdym razie w centrum gdzie mieszkam wódka jest dostępna tylko w klubach i jednym burżujskim sklepie z "alkoholami świata".
    Miasto niby studenckie ale Sundajczycy są bardziej rygorystycznie muzułmańscy niż reszta Jawy (ok, może dziewczyny nie do końca ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobry post. Najlepszy jak do tej pory. Barwne postacie, wartka akcja i co najwazniejsze, humorystyczny. Z niecierpliwieniem czekamy na kolejny post i sledzimy panskie postepy.
    Redakcja: Wprost.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na Kalimantanie (który jest również dość ostro muzułmański) alkohol można dostać w miejscach, które wykupiły okrutnie drogą licencję. W związku z czym jest ich stosunkowo niewiele - i z reguły działają do 22 (po 22 trzeba wykupić dodatkową licencję, która kosztuje kolejną górę pieniędzy). Tak mi przynajmniej znajomi tłumaczyli. Pozostaje robić zapasy w ciągu dnia, kupować spod lady bądź chodzić do cieszących się bardzo złą sławą dyskotek, w których "spod lady" jest jedynie terminem symbolicznym, bo nikt się ze sprzedażą nie kryje. Osobiście nie korzystam, bo jakość pozostawia wiele do życzenia, a i pić nie ma z kim...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń